27.3.07

i znowu Guma Guar

Przeczytałam testy Izy Kowalczyk i Piotra Piotrowskiego w najnowszym „artmixie” (nr 15, http://www.obieg.pl/artmix/artmix15.php) – o sztuce i demokracji, o atakach na wolność wypowiedzi w Polsce i aktach cenzury, a także o powinnościach intelektualistów wobec tego (Piotrowski). Takich tekstów nigdy dość, rzecz jasna. Pisane w szlachetnej intencji, czy jednak dobrze udokumentowane? Bo jeśli tak, to dlaczego znalazły się tam nieścisłości?!

Do kanonu polskich przypadków cenzury wobec sztuki zawędrowała już praca czeskiej grupy GumaGuar, „Wszyscy jesteście ciotami”. Praca ta znalazła się na wystawie "Bad News", którą zrobiłyśmy wraz z Joanną Zielińską jako exgirls do Kroniki w Bytomiu (czerwiec - lipiec 2006). Wystawa bardzo udana, gdyby nie historia z tą pracą, potraktowaną jako pretekst, by zaatakować galerię i jej kierownictwo (a zwłaszcza Sebastiana Cichockiego), absurdalne ataki ciągną się do dziś, niedawno pisała o nich Dorota Jarecka. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, nie liczy się fachowość kuratora, dokonania, kariera, nie liczy się merytoryczna ocena programu placówki (bardzo ambitnego).

Oczywiście, sprawa Gumy Guar została przywołana przez Izę Kowalczyk i Piotra Piotrowskiego w ich artykułach jak najbardziej słusznie (obok wielu innych przykładów). Sprawa jednak nie jest taka prosta, jak by się mogło wydawać. Nie jest tak, że są dwie strony, jedna jest dobra, a druga zła: że szlachetni artyści zapragnęli opowiedzieć za prześladowanymi w Polsce homoseksualistami, a źli kuratorzy pragnęli uchronić własne posadki, stołki – słowem postąpili oportunistycznie. Bez przesady, nie powtarzajmy nawyków myślowych obecnej władzy, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i w grę wchodzą rozmaite czynniki, motywacje i odpowiedzialności uczstników tych aktów cenzury. Oczywiście, nie zmienia to faktu, że akty te mają miejsce, że sztuka jest wykorzystywana do celów politycznych przez prawicowych polityków, że dyrektorzy może niepotrzebnie ulegają presji byle urzędnika, ale też – jak mówię – nie stosujmy demagogii. Nie wiem np. czy my - kuratorzy - internalizujemy cenzurę w instytucjach artystycznych. Ja sama nie cofnęłam się przed pokazaniem czegoś w galerii z powodu strachu przed reakcją polityków. To prawda, nie lubię awantur i prowokowania bezpośrednich konfrontacji, ale też nie o to chyba chodzi, bo dążenie do nich jest drugą stroną zinternalizowanej cenzury.

Teraz sprostowanie. Szkoda, że oboje autorzy, Iza Kowalczyk i Piotr Piotrowski, nie zwrócili się z prośbą o informacje nt. incydentu z pracą GumyGuar do źródła, czyli do kuratorek wystawy „Bad News”, Joanny Zielińskiej i mnie. Wg Piotrowskiego bowiem wystawę zrobił „kurator”, a praca GumyGuar wg niego została zdjęta pod presją prawicowej prasy następnego dnia po otwarciu wystawy. Jeśli ktoś z piszących jest zainteresowany tym wydarzeniem, proszę o kontakt, opowiem dokładnie co się działo, pragnę jednak zaznaczyć, że praca GumyGuar została nam – kuratorkom – zaprezentowana przez artystów w przeddzień wystawy, wcześniej w ogóle nie uprzedzali nas, że takie dzieło na nią przygotowują. (Zostałyśmy więc zaskoczone i postawione przed faktem dokonanym, nadto zaszantażowane i to zaszantażowane podwójnie…) To, że praca zawiśnie tylko na jeden wieczór, wieczór wernisażu i koncertu GumyGuar, zostało z nimi wynegocjowane nie pod naciskiem prawicowych gazet, ale przed otwarciem wystawy, pod naciskiem wielu innych czynników, między innymi naszego wkurzenia, że stawia się nas niejako pod ścianą jako zakładników – z jednej strony obrony wolności wypowiedzi, a z drugiej – obrony Kroniki w Bytomiu. Taka jest prawda. Dyskusja na temat artystycznej wartości pracy zeszła na plan dalszy, a własciwie całkiem zniknęła.

Po Białymstoku

Byłam w Białymstoku. Mimo konieczności wygłoszenia wykładu (w końcu, jak się okazało, wbrew początkowym nerwom, konieczności bardzo miłej), wyjazd był odpoczynkiem. Waznym elementem wyjazdu stała się rozmowa, szczera, od serca, nie ględzenie i plotkowanie o naszym środowisku - jak to bywa zazwyczaj (i w czym biorę oczywiście aktywny udział). W ogóle ostatnio miałam kilka takich rozmów. Każda z nich była krótka, ale liczy się to, co po nich zostaje, nowe myśli; często zresztą łapię się na tym, że takie rozmowy potem kontynuuję w myślach. :)

W Galerii Arsenał dwie wystawy: Kobas Laksa i Oskar Dawicki (http://www.galeria-arsenal.pl/). O najważniejszej i najlepszej pracy Oskara nie mogę pisać, zainteresowani nią musieli podpisywać umowy przed jej zobaczeniem, z zobowiązaniem do milczenia. A praca rzeczywiście była najlepsza z całej wystawy. Reszta rozbijała się na fragmenty, pojawiły się i prace znane i nowe, zbiorowisko przedmiotów, które akurat w przypadku tej wystawy mnie nie przekonało. Wyraźny wątek o malarstwie, świetny niewysychający obraz (przedstawiający tłusto namazane błękitno-białe fale, zupełnie jak Dwurnik) czy też m.in. obraz w jednym wymiarze, składający się z samej ramy. Ta wystawa to kolejna z nieformalnego cyklu Oskara, w którym zajmuje się on po prostu tworzeniem swojego autoportretu czy tworzeniem jakby wewnętrznej „pracowni” artysty. Jest też tutaj o procesie nadawania sensu pracom czy całej wystawie. A jej znaczenia wahają się między żartem a czymś bardzo poważnym, a nawet tragicznym (jak zawsze u Oskara, w tle czai się jakiś potworny smutek, poczucie katastrofy).

Wystawa Kobasa Laksy zupełnie inna. To 4 filmy, poświęcone jego mamie. Zwłaszcza jeden przykuwa uwagę. Rejestracja pielgrzymki do Lichenia, jaką mama Kobasa zorganizowała i prowadziła dla swojej parafii (przynajmniej takie ma się wrażenie po obejrzeniu filmu). To pokazywanie, bez cienia złośliwości czy krytycyzmu, Polski B, Polski prowincjonalnej, zajęć i zainteresowań jej mieszkańców. Jest w tym wiele o stosunku mama-syn (czyli jest to też w jakimś stopniu auto-portret artysty, poprzez mamę), z drugiej jednak strony mam oczywiście ochotę, żeby odczytać ten film feministycznie. Pielgrzymkę tworzą głównie kobiety w wieku późno-średnim i bardziej zaawansowanym. Ten film ma właściwie wymowę prokobiecą, te kobiety, które są właściwie niewidzialne w kulturze, straciły całą swoją atrakcyjność i występują zazwyczaj jako jędze, czarownice, złe teściowe itp. tutaj są pokazane jak doskonale organizują sobie życie, jak czują się potrzebne, jak działają, jakie mają poczucie sensu. Przypomina mi się w tej chwili tekst, a właściwie rozmowa, którą opublikowały kiedyś „Wysokie Obcasy”. Dotyczyła typu religijności kobiet w Polsce. Religijność ta jest wysoce nieortodoksyjna, ludowa...

25.3.07

Ekstrawagancje krytyka

Lubię czytać blogi kolegów krytyków. Zawsze miałam dojmujące poczucie samotności, tymczasem okazuje się, ze jest nas więcej (to zawsze szok na otwarciach wystaw typu biennale za granicą: jesteśmy liczną i malowniczą grupą zawodową - jednocześnie jednak łatwą do zidentyfikowania: kobiety mają zazwyczaj półdługie włosy, grzywki, jasne cery, czerwone usta, męzczyźni noszą się w sposób jeszcze mniej wyszukany, chodzi o to, żeby stosunkowo elegancką marynarkę i spodnie kolory czarnego zestawić ze sportowymi, markowymi butami)...
Nie zmienia to faktu, że w sumie większa solidarność odczuwam względem krytyków spoza Polski - wydają się mieć więcej zrozumeinia względem mojej postawy niż krytycy w Polsce. Krytycy w Polsce wydają się bowiem być zaczadzeni samą wizją siebie jako krytyka. Wystarczy przejść przez najświeższe teksty czy blogi. Co się rzuca w oczy, to nadmiar słów, niewrażliwość na sztukę. ambicja i jeszcze raz ambicja. Blogi są pisane jak oficjalne teksty do czasopism, a nie rodzaj zupełnie innej prezentacji, nieoficjalnej, dopuszczającej miejsce do wątpliwości, dialogu, dyskusji.
Nie chcę lansować Krytykanta, ale niech tam. Czepianie się ankiety z Arteonu o tym kto po Sasnalu jest dla mnie strzelaniem z armaty do myszy. Niestety tak. Brak znajomości twóczości omawianych malarzy, brak wrażliwości (typowa cecha polskiej historii sztuki - wrażliwość jest tam ostatnią rzeczą, której się wymaga), dziwne i nieadekwatne słownictwo. a przede wszystkim za duzo tych słów!

Nie lubię atakowania krytyki, bo niby gdzie ona miałab być lepsza, gdzie i dla kogo miałaby się rozwijać? Łatwo jest dowalać komuś z abstrakcyjnego punktu widzenia. Tak naprawdę jednak, krytyka w Polsce nie ma gdzie publikować, tak więc nie ma się ona gdzie rozwijać w starciu z (niechętnym sztuce współczesnej) czytelnikiem. Nie uwazam tego za wadę.
Poza tym gdzie jakaś zwartość naszego środowiska, samoobrona przed atakami z zewnątrz? Nie lubię walenia dla samego walenia, bo jest u nas wiele rzeczy do zrobienia bez czepiania się Stacha Szabowskiego, że pisze wg wymagań swojego pracodawcy. Ja uważam, że lepiej, żeby Szabłowski pisał teksty niż np. Andrzej Osęka. Wiadmo, ze tekst pisane dla gazety codziennej rózni się od wnikliwych elaboratów. Chociaz nie cierpię PIS i nie lubię Dziennika Axela Springera, to i tak uwazam, ze lepiej, zeby pisał o sztuce Stach Szabłowski niż jakiś jej wróg. Zawsze dziwiły mnie te kłotnie w naszym małym światku i kompletny brak świadomości wspólnego celu. Może wreszcie - nie mówię zebrać się i działać solidarnie, ale przynajmniej może w końcu nie przeszkadzać sobie wzajemnie.

Zdaję sobie doskonale sprawę, ze łatwiej jest przyczepić się do mnie z pretensjami, no bo w końcu "reprezentuję" instytucję. Łatwo więc mi udawać "niezalezność" sądów. Tej zalezności oczywiście, jestem świadoma, choć nie sądzę, żeby determninowała moje spojrzenie (jest raczej odwrotnie, jeśli w ogóle).

PS Jeszcze chciałam napisać, ale się nie zmieściło: uważam za rzecz bardzo cenną fakt, że krytycy odsłaniają po trochu siebie, Dlatego dziwię się, że polskie blogi są takie poważne, wysilone, to jest publicystyka, która powinna znaleźć się w pismach, a nie na prywatnych blogach...
Tymczasem gdzie mogą znaleźć swoje ujście rozterki krytyka? Jego niezdecydowanie, niepewność siebie? To jest właśnie to, czym pragnę zapełnić mojego bloga. Boję się, że w Polsce na takie ekstrawagancje nie ma miejsca... Moją zaś ideą jest ujawnianie siebie. Blog to nie jest gazeta!!!

18.3.07

Jeszcze Święto

Święto Kobiet 2007 udało się nad podziw dobrze.

Już na długo przed tą imprezą wiedziałyśmy, nauczone doświadczeniem z zeszłego roku, że imprezę poświęconą feminizmowi i sztuce należy organizować na 8 marca. Kiedy indziej nie chwyci. Oczywiście, trochę przesadzam, ale dobrze wykorzystywać medialną i społeczną nośność "Międzynarodowego Święta Kobiet". Co z tego, że dwuznaczna, skoro działa?

W zeszłym roku postanowiłyśmy zorganizować naszą imprezę - naszą, bo od 2004 roku organizujemy feministyczne wydarzenie balansujące na granicy sztuki i wypowiedzi politycznej, społecznej o tej nazwie - później. Postanowiłyśmy zorganizować je w lipcu, bo dobrze by było, gdyby trochę wymuszonego "świętem" zainteresowania problematyką kobiecą przeciągnąć na inne pory roku. Zaprosiłyśmy świetne artystki - Lucię Tkacovą i Anetę Mona Chisę. Pracują w duecie, poznały się na Akademii w Bratysławie, dzisiaj jedna z nich - Lucia - mieszka w Bratysławie właśnie, Aneta z kolei - w Pradze. Udało nam się świetnie utrafić w czasie, tuż przed przyjazdem dziewczyn do Krakowa, na początek lipca 2006, okazało się, że zostały lauretkami prestiżowej nagrody dla młodego artysty ze Słowacji - Nagrody Oskara Cepana! Zrobiłyśmy wystawę dziewczynom gościnnie w Galerii FAIT. Szkoda, że minęła nie wywołując większego rozglosu, Lucia i Aneta pokazały tam większość swoich dotychczasowych prac. Filmy, zdjęcia, a także absurdalną kolekcję banalnych przedmiotów ukradzionych z topowych galerii na Zachodzie. Mówią zatem o artystkach - bawiąc się dobrze wykorzystując język "odkrywania istoty kobiecości". Robią zdjęcia i film przestawiające je w pozach jak z produkcji porno, ale są w ciuchach i we dwie, bez faceta... Prostymi zabiegami przeinaczają i ośmieszają rozmaite języki. Dobrze się przy tym bawią. Trochę takie kobiece Azorro, ale uczulone na kwestię gender i kwestię obcości wobec głównego nurtu kultury naszej części Europy.

W tym roku postanowiłyśmy zrobić wystawę polską. Rodzaj powszechnego ruszenia. Postanowiłyśmy więc pracować inaczej niż dotychczas... Tak więc, doszłyśmy do wniosku, że czas domaga się wypowiedzi politycznej i jasnego opowiedzenia się po jakiejś stronie. To nie czas tylko na kulturę. Bo z kulturę można zmanipulować. Gdy zastanawiałam się nad kształtem tegorocznego ŚK, uderzyło mnie jak bardzo feminizm skapitulował wobec polskiej rzeczywistości, uważając nawet za stosowne usprawiedliwiać własne istnienie. Ktoś powiedział "feminizm, jakie to niemodne!" - gdy relacjonowałam potrzebę imprezy czysto feministycznej i odnoszącej się w sposób bezpośrednio do naszej polityki i sytuacji kobiet. A właśnie, że skoro tak, to tym bardziej trzeba być feministką i trzeba walczyć (oczywiście, na rozmaite sposoby).

Ostatnio czytałam kilka wypowiedzi na temat Partii Kobiet. Ciekawe te wypowiedzi, doskonale świadczą o polskiej mentalności, o problemie Polek (moim też) z działalnością polityczną. Na Forum na Feminotece dziewczyny zastanawiają się... czy nie warto zapisać się do Partii Gretkowskiej w charakterze piątej kolumny, żeby szerzyć idee feministycznych wśród jej apolitycznych członkiń. Zabawne, ale może ma to sens... Oczywiście, żartuję. Sens ma działalność z otwartą przyłbicą, a nie jakieś podkradanie sobie zwolenniczek. Ma rację Agata Araszkiewicz, że Gretkowska doskonale zagospodarowała dotychczasowy urobek femnistek. I że Gretkowska strzela sobie samobója odżegnując się od polityki i kwestii aborcji. Nie da się! Oczywiście. Typowo polskie odciąganie kobiet od polityki, bo to nie jest ich sprawa. Ich sprawa, to dzieci dom, służba zdrowia... Typowo polska rzekomo jest tzw. trzecia droga, nie ostry feminizm, tylko cimci rymci, szukanie istoty kobiecości, byle dalej od miejsc, gdzie decydują o naszym życiu. Poza tym - i to moja wątpliwość - nie da się tworzyć partii politycznej przez media. Popularność medialna to tylko bonus na początek, a co dalej? Mam wrażenie, że ta partia to wielki fanklub Gretkowskiej.

***
Znowu nie napisałam o wystawie. Może przynajmniej trochę.
Udało nam się pokazać ją w Teatrze Nowym, nowym - nomen omen - miejscu na Kazimioerzu w Krakowie, w tym samym budynku, gdzie było kino Wisła, miała swój teatr Ewa Demarczyk i gdzie dzisiaj jest dyskoteka gejowska!
Teatr stworzyli młodzi aktorzy tuż po szkole. Są otwarci na różne inicjatywy: w kwietniu będzie można zobaczyć u nich Katarzynę Kozyrę.
Miejsce bardzo dobre na wystawy sztuki, bo obfitujące w zakamarki i nie white cube. Przede wszystkim świetna sala teatralna, doskonale nadająca się na projekcje.
Co pokazałyśmy? Wiele filmów: Syreny TV, Wilhelm Sasnal, Wojtek Doroszuk i kapitalne Szwedki, które zrobiły sondę na warszawskiej ulicy o tym, z czym ludziom kojarzy się feminizm. Furorę z tego zestawu zrobił zwłaszcza Sasnal z kapitalnym filmem, przedstawiającym młodą kobietę, jakby czekającą na wejście na żywo na antenę, pod jakimś wiaduktem, w miejscu jakiegoś wypadku... Wszystko tu było niedopowiedziane, tajemnicze, do tego magiczna wręcz muzyka, piosenka bodajże Burta Bacharacha. I tylko oko kamery śledzące namiętnie tę dziewczynę, skupiając się na jej nogach, szczupłych kolanach...
W sali poprzedzającej (jakoś tak się składa, że idę od końca), obszernej sali z barkiem, stolikami i sofami, pokazałyśmy obrazy Basi Bańdy, plus jej szkicownik, prezentujący nagich mężczyzn, do tego - wstrząsające zdjęcia Jadwigi Sawickiej, z nich najważniejsze wydaje się to zawierające cytat z listu Witkacego do żony, kiedy ta poddała się aborcji. Piękno i cierpienie i okropność. Do tego filmy - Anna Maria Karczmarska, objawiająca się jako Maryja w oknie Pałacu Kultury, świetny film Lidki Krawczyk i Wojtka Kubiaka, z obrazami kobiet, wyciętymi z amatorskich filmów rodzinnych... Na zewnątrz - w szatni - m.in. klapy na oczy Karoliny Kowalskiej (takie jakie mają konie) - można je było przymierzać.

Do tego dodałyśmy kserowany zin, w którym znalazł się np. Horroskop Ewy Majewskiej. Wlepki i plakaty projekty nieocenionego Hakobo, jak zawsze rzucające się w oczy i stanowiące jego własną, autorską wypowiedź, kolejną pracę na naszej wystawie.
Aha, jeszcze prace dźwiękowe. Ania Okrasko nagrała siebie jak czyta Simone de Beauvoir, wstęp do "Drugiej Płci". Trzeba przybliżać podstawowe lektury ludziom, którzy nie mają na to czasu.
Daniel Rumiancew zrobił nagranie w hołdzie Hubertowi H. Pamiętacie? Hubert H. to ten facet, którego ścigała policja za ubliżanie prezydentowi IV RP.

***
Nie muszę dodawać, że tym razem nie miałyśmy żadnych pieniędzy na realziację tej wystawy. Po prostu na feminizm w naszym kraju pieniędzy nie ma... A jednak się udało. Dwa dni, zero zaproszeń, drukowanych informacji, dystrybuowanych wcześniej, a jednak ludzie się zeszli, i to tłumnie. Bardzo się udało. Idea feministyczna nie ginie.

13.3.07

Święto Kobiet 2007_o pojęciach

Tegoroczne Święto Kobiet już za nami!

W tym roku to, co było zabawą, spoważniało. Znów zaczęło być bardziej politycznie. My z Joanną Zielińską, z którą razem tworzymy (działającą już od 2004 roku) grupę exgirls, postanowiłyśmy powrócić do źródeł, do tego, od czego zaczęłyśmy działalność naszej grupy. Postanowiłyśmy zaprosić artystów do wypowiedzi politycznej, na temat IV RP i przeciwko niej. Prosiłyśmy o nadsyłanie prac, takich, jak artystom serce dyktuje, ale odnoszących się do dyskryminacji. Bo w Polsce dyskryminacja panuje - i to jak wielka!, niezależnie od tego, co twierdzą o tym zapytane przez media kobiety. Schemat wygląda tak, jak z feministką.

Z feministką obowiązuje więc schemat: "nie, ale..." Najpierw zapytana kobieta twierdzi, że oczywiście, feministką nie jest, a tym bardziej walczącą (to jest dopiero postrach :), ale potem w toku wywodu mówi rzeczy, które dowodnie świadczą, że feministką jednak jest. To samo z dyskryminacją. Nie przypominam sobie oficjalnie spytanej o to kobiety, która by potwierdziła, że dotyczy ją ten problem. Żadna dyskryminacji nie doświadczyła. Fakty, oczywiście, świadczą o czymś innym. Tak więc te wypowiedzi mówią raczej o stanie zbiorowej i jednostkowej świadomości, a nie o rzeczywistości. Ja tam dyskryminacji doświadczyłam - i to nieraz. Tymczasem np. w ostatnim "Tygodniku Powszechnym", który zauważa konsekwetnie, choć na sposób dość tradycyjny, problematykę kobiecą, pojawiła się rozmowa, z okazji 8 marca. Zgadnijcie jakie było pierwsze pytanie! Oczywiście, czy była pani dyskryminowana. Żadna z rozmówczyń (siostra Małgorzata Chmielewska, Teresa Hołowka i Ewa Lisicka) - oczywiście nie była. Słowo jednak do słowa i okazało się, że ogólnie, w Polsce wcale nie jest różowo z przestrzeganiem praw kobiet.

Tak samo dziwne rzeczy dzieją się z politycznością. Otóż, w polskiej sztuce polityczność stała się z jednej strony straszakiem, z drugiej zaś - symulakrą. Ma rację Ewa Majewska twierdząc, że świadomość polityczna na polskiej scenie artystycznej to rzecz rzadka. Wolimy deklarować jedno, a robić drugie. To znaczy, ni-nie-robić. Jak to się nazywa? Zaniechanie?

Inna sprawa to sens sztuki politycznej, wolę postawę obywatelską, świadomą politycznie, ale wyrażającą się raczej poza sztuką. "Święto..." w tym roku zrobiłyśmy wbrew tym przekonaniom, ale ze świadomością, że dłużej milczeć się już nie da. Testowałyśmy czy da się robić sztukę zaangażowaną, która nie będzie jednowymiarowa i która nie będzie propagandową gazetką. Chciałam żeby to wkurzenie czy obywatelski sprzeciw znajdował sobie miejsce, nie psując sztuki, tylko będąc jej integralnym elementem, jak np. u Łukasza Skąpskiego, w jego formule lekkiego krytycyzmu (o czym pisał niedawno w "Czasie Kultury" Marek Wasilewski).

Jeszcze jedno o tym, że coś dziwnego dzieje się z niektórymi pojęciami. "Świętu Kobiet", temu firmowanemu przez exgirls, nadałyśmy w tym roku nazwę "Walka Trwa" (po angielsku: "The Fight is On"). "Walką" testowałyśmy poniekąd wytrzymałość sztuki i polityczne zaangażowanie artystów w kwestii kobiecej. Sama "Walka" jest oczywiście polityczna. Tymczasem jak się w Polsce postrzega kobiety deklarujące walkę? Oczywiście... jako walczące z facetami! :)

Tak się rozpisałam o przygodach z sensem niektórych pojęć, że nie starczyło miejsca na opis samej imprezy... Była bardzo udana. Marketing szeptany górą! Przyszło mnóstwo ludzi! Napiszę coś więcej, tymczasem podaję linka do bloga, z którego można dowiedzieć się więcej o imprezie. Niebawem opublikujemy foty!

www.walkatrwa.blogspot.com

12.3.07

Emocje

Przepraszam za milczenie. Dużo pracy. Dużo też poczucia, że koniecznie muszę to czy tamto zapisać na blogu, co w efekcie kończyło się niezapisywaniem... Tak dużo, że nie wiadomo, co wybrać :) To ten stan, pewnie go znacie, kiedy dzieje się wiele, czyta się wiele, pojawia się wiele osób w okolicy, wiele jest rozmów dookoła, wymiany myśli, ale nic z tego nie wychodzi na wierzch. No i tutaj kłania się myslenie przyczynowo-skutkowe: czy to musi ujawniać się na zewnątrz? Czy każda rozmowa, każde spotkanie, musi skończyć się CZYMŚ?

Dziękuję za komentarze i wyrazy sympatii po moich dotychczasowych wpisach. Proszę się jednak mną nie przejmować. To, co tutaj piszę, to moje alter ego... Pewna kreacja. Nie do końca prawdziwa "ja". Kawałek mnie, ale nie ja cała.

Emocje... Pragnę rehabilitować emocje. Dotychczasowe moje doświadczenie wskazuje bowiem na to, że jeżeli w czyims zachowaniu pojawiają się emocje, to one dyskredytują. Nie chce się kogos takiego słuchać, brać na poważnie, dyskutować. Nie żalę się, to jest reguła ogólna. To, co dyskredytuje, to jest przecież normalny i w końcu dobry jak każdy inny sposób reakcji, emocje nie są skierowane przeciw komukolwiek, emocjonalny sposób mówienia jest równie uprawiony jak każdy inny.

Przykład z ostatniej chwili na dwoistość społecznych ocen. Ostatniej niedzieli, 11.03., słuchaliśmy rano "Sniadania Radia Zet". Nie lubię tego, nie cierpię nie panować nad tym, co wdziera się do mnie do domu, ale Jarek jest uzależniony od tego, żeby cos grało. Dodatkowo medialna popularność polityki jest niezwykła. Czy to polska specjalność - fakt, że polityków w mediach znajdziemy o każdej porze dnia i nocy? Polityka staje się soap operą, reality show, zapełniaczem, rozrywką po prostu, czyli tworem medialnym. A przecież nie jest zabawą, zdajemy się zapominać, że to całkiem realna sprawa, z jak najbardziej realnym wpływem na nas.

Ze nie życzę sobie Gosiewskiego czy Orzechowskiego w moim domu, z ich bełkotem, nieprawością, świadomym kłamstwem, wrzaskiem? I tak ich zazwyczaj mam: ulegam łągodnemu szantażowi męża. Nie o tym jednak mowa. Ostatnie "Śniadanie..." wyróżniało się szczególnie rozhisteryzowanym głosem. Posiadacz głosu tytułował się "obrońcą życia". Owym nizłomnym rycerzem na froncie walki zapewne z "cywilizacją smierci" byl pan Michał Kamiński. Pan ten przemawiał właściwie krzycząc, jego wystąpienia kipiały od emocji, krzykiem swym zagłuszał rozmówców, ego się rozpychało. Cóż, kiedy to POSEŁ. Posłowi i na dodatek mężczyźnie wolno być emocjonalnym, zwłaszcza, że przecież walczy...

Skądinąd słabo mi się zrobiło, bo na własne uszy usłyszałam, jak panowie posłowie prawicy, przehandlowali kobiety. Staram się unikać mediów, żeby się nie denerwować. U mnie więc emocje, odwrotnie niż u posła Kamińskiego, nie zagrzewają do walki, tylko odbierają do niej motywację.

Co do hadlu, patrz: ostatnia rozmowa Najsztuba, z Agnieszką Graff w "Przekroju" na 8 marca. A histeria Kamińskiego, gdybym ja lub któras z moich koleżanek zaprezentowała się w ten sposób np. w pracy, zaowocowałoby to kąśliwą uwagą - "nie będę z tobą rozmawiać, bo jestes zdenerwowana", czy: "Jak się uspokoisz, to pogadamy".

***
Nie jest ze mną tak źle jak zdałyby się wskazywać poprzednie wpisy. To zmęczenie. Z czego wynika? Z nadmiaru. Za dużo wszystkiego. Potrzeba mi odpoczynku! Niemyślenia!